Końce i początki

Przeceniamy początki.

Zbyt wiele od nich oczekujemy. Dlatego zaczynam w grudniu, żeby start mocno skontrastował się z końcem i wyrównał ton. To nie tylko koniec roku. Coś kończy się też dla mnie – coś, co ciężko zacząć, zwłaszcza teraz. Więc czeka mnie jakiś czyściec, okres przejściowy, czyli coś, co zawsze mnie interesowało, ale w czym nigdy nie chciałam się znaleźć.

(Napisałam to i zobaczyłam, że tekst się nie justuje – musiałam zmienić na Times New Roman, 12, interlinia 1,5. Ciekawe, ile jeszcze ten układ będzie za mną chodził, dręczył jak mały diabełek uwieszony u nogawki.)

Od początków oczekuje się, że będą mozolne, ale świeże. Że ich trud zapisze się nowymi nutami, a przeszłość w jakiś cudowny sposób się utleni i nie będzie już przeszkadzać. I tego w nich nie lubię, tej ludzkiej naiwności, że to, co jest za nami, można zmazać i odkreślić jak na tablicy. Z przeszłością można się pogodzić, przepracować, zapomnieć lub nie, ale nie da się jej unicestwić. Jesteśmy własną przeszłością i teraźniejszością, to jest pewne. Czy jesteśmy przyszłością, tego nie wiem. Derrida ostrzegał, że pochopnie założyliśmy, że istniejemy i wobec tego jestem skłonna zaakceptować to, co już było, jako mój własny fantazmat o utraconej historii. Mogę zaakceptować, że w tej chwili, w ten grudniowy wieczór, patrzę właśnie na własne dłonie, pierścionek w kolorze golden rose, paznokcie o odcieniu chłodnego błękitu. I jestem pewna każdej sekundy, oprócz tej, która ma nadejść.

A jednak nie zniknęłam odkąd napisałam poprzedni akapit, pies dalej śpi, mimo muzyki, którą puszczam głośno.

Zaczynam prowadzić tego bloga jako wyraz ekspresji, nic więcej. Potrzebuję założyć własne forum, gdzie mogę się wypowiedzieć tak, jak chcę, na jaki temat chcę. I być może dać taką szansę również innym. Innym kobietom, osobom trans, osobom z macicami.

A jeśli coś w moim życiu jest wartością stałą, to jest to słowo. Moja mama chętnie opowiada anegdotę o tym, jak dociekałam, co to znaczy słowo „zza”. Bo cóż ono znaczy? Potrafię sobie wyobrazić, że coś wyłania się zza pieca lub zza słonia, ale samo „zza”? Jak to ugryźć? Inna sprawa: mój ojciec raz wskazał na półkę i powiedział: tych książek taka mała dziewczynka nie powinna czytać. Nie pamiętam, ile ta dziewczynka miała lat, ale oczywiście stanęłam na kanapie i bez trudu dosięgnęłam. Czego? Erotyków Szymborskiej i „Kariery Nikosia Dyzmy”. Nie zrozumiałam ani jednego ani drugiego, ale tabu zostało przełamane i czułam jak pochłaniam tę ogromną tajemnicę, coś dla mnie niedostępnego, ale jednak dostępnego. Tylko dlatego, że potrafiłam czytać.

Dziś też to potrafię, mogę czytać w zawrotnym tempie, nikt nie czyta tak szybko jak ja.

Ja i słowa, moja najtrudniejsza relacja. Moja miłość i nienawiść, moja obojętność i moja niezdolność. Ja i mój język, ja i brak mojego języka. Język kolonialista, oprawca, mój najsroższy nauczyciel i najbardziej pusty brak.

To mój start, jak szkło. Niewytarty z przeszłości. Organiczny, biologiczny, niewdzięczne dziecko wieloletnich studiów. To ja, w ciasnym warkoczu francuskim i lnianej koralowej koszuli nocnej otwieram ten rozdział mojego namysłu nad światem i jego brakiem.

Zapraszam.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments